Zamieszki zielonogórskie a wydarzenia zielonogórskie

Co to są zamieszki zielonogórskie?

biltwa

Zamieszki zielonogórskie to rozpowszechniająca się nazwa wydarzeń, do których doszło w centrum Zielonej Góry w nocy z 2 na 3 października 2011 roku. Kibice żużla świętowali wówczas zdobycie tytułu mistrza kraju przez drużynę Falubazu. Niestety, świętowanie zamieniło się w zamieszki z udziałem policji. Jak relacjonowała Gazeta Lubuska: „Burdy wybuchły po tym, jak nieoznakowany policyjny samochód potrącił 23-letniego kibica przechodzącego przez ulicę w niedozwolonym miejscu. Jak później się okazało stężenie alkoholu w jego krwi biegli określili na 2,78 promila. Tłum zaatakował policjantów, obrzucając ich kamieniami. Uszkodzone zostały samochody; wybijano witryny sklepów, zdemolowana została stacja benzynowa i przystanki autobusowe. Rannych zostało 16 funkcjonariuszy”. Zdjęcie pochodzi ze strony internetowej GL.

Nazwa zamieszki zielonogórskie nawiązuje niewątpliwie do innej nazwy historycznej – wydarzenia zielonogórskie. Wydarzenia zielonogórskie z 1960 r. miały jednak zupełnie inne podłoże – mieszkańcy miasta wystąpili wówczas przeciwko milicji w obronie Domu Katolickiego. Nie zmienia to jednak tego, że jeśli w pamięci zbiorowej wydarzenia z października 2011 r. zostaną zachowane tak głęboko, jak wydarzenia z maja 1960 r., to zestawienie zamieszki zielonogórskie ma szansę ustabilizować się w języku i stać nazwą odnoszącą się jednoznacznie do tamtych niepokojów społecznych.

Przy okazji warto przypomnieć, że nazwy wydarzeń i aktów dziejowych zapisuje się małą literą, np. bitwa grunwaldzka, wojna trojańska, porozumienia sierpniowe, a także: wydarzenia zielonogórskie.

M. Steciąg

Mroźno czy mroźnie, pochmurno czy pochmurnie…

Ostatnio w Zielonej Górze temperatura znów spadła poniżej zera i zrobiło się mroźno. W radiu usłyszałam, że jest mroźnie. Jak więc powiedzieć prawidłowo: mroźno czy mroźnie?

mroźno

Odpowiedź, jaką daje Uniwersalny Słownik Języka Polskiego, jest taka: obie formy są poprawne i równoprawne. Użytkownicy języka nie lubią takich odpowiedzi, ale w tym przypadku nie można wskazać na jedną formę jako lepszą. Wszystko dlatego, że przysłówki tworzy się od przymiotników zakończonych na -ny z pomocą przyrostka -e (częściej) lub -o (rzadziej), a czasem występują formy oboczne i wówczas używa się ich wymiennie, np. pochmurny – pochmurno ~ pochmurnie itd.

Juliusz Słowacki wyznawał w Hymnie: „Smutno mi, Boże…”, a Władysław Reymont w Chłopach relacjonował: „Tak ci ano czuł naród, tak ci medytował i w sobie rozważał, a patrzył smutnie po ziemiach zielonych…”. Obaj mistrzowie polszczyzny używali przysłówka od przymiotnika smutny poprawnie. Tak samo jest z przysłówkiem od przymiotnika mroźny.

M. Steciąg

Książka o języku na walentynki

Pysiu, robaczku, misiu, żabko, słonko, aniołku – określeń tego typu moglibyśmy tworzyć dziesiątki, a nawet setki. Każdy Kowalski zazwyczaj stosuje je wymiennie, żeby zaimponować ukochanej, rozśmieszyć ją i często, ze względu na nietypowość takiego zwrotu, również zaskoczyć. Nie może dziwić więc fakt, że za afektonimy, bo o nich mowa, wzięli się  językoznawcy. I to jak!

czue-swka_34785Słownik „Czułe słówka” Mirosława Bańki i Agnieszki Zygmunt zawiera bez mała 300 spieszczeń, zilustrowanych autentycznymi przykładami z blogów, forów internetowych i literatury. Okładka nie pozostawia żadnych złudzeń, czego będzie dotyczyć książka. Kobiecy gorset, mocno ściśnięty satynową wstążką, nasuwa skojarzenia intymności, niedostępnego tabu, jakim jest alkowa. I właśnie takimi, w pewien sposób wstydliwymi określeniami, są afektonimy. Bo czy na co dzień chwalimy się tym, jak zwracamy się do ukochanego/ukochanej na osobności?

Publikacja jest bardzo ładnie wydana. Lewa strona zawiera przykłady afektonimów, ich opis, genezę i możliwe użycia. Prawa strona stanowi część przykładową. Pod każdym tekstem znajdują się delikatne ornamenty, które  dodają subtelności całemu wydawnictwu.

„Czułe słówka” to świetny prezent na Walentynki nie tylko dla mężczyzny, który staje się poetą życia kobiety, na koniec świata za nią pójdzie i serce na dłoni poda. To także świetna propozycja dla pań, które marzą o prawdziwym księciu z bajki. A takich, drogie panie, z pewnością nie brakuje. Wystarczy tylko utorować sobie drogę. Lub zaopatrzyć się w słownik.

Agata Źrałko, studentka polonistyki UZ

Nieoficjalnie: marszałkini

Czy można o Elżbiecie Polak powiedzieć, że jest marszałkinią?

 

Wielu językoznawców uważa, że jeżeli istnieje możliwość utworzenia nazwy żeńskiej od męskiej, należy ją utworzyć i się nią posłużyć. Ja do tego wręcz gorąco zachęcam. Forma marszałkini powstała niedawno i nie wszyscy ją jeszcze akceptują. Dodatkowo, choć jest poprawna słowotwórczo, nie można jej używać zawsze i wszędzie.

Kwestię marszałkini, w odniesieniu do Ewy Kopacz, dr Katarzyna Kłosińska z Rady Języka Polskiego komentowała w Gazecie Wyborczej następująco: Jeśli ta „marszałkini” się przyjmie, to ułatwimy sobie komunikację – powiemy: „marszałkini spotkała się z politykami”, a nie „marszałek spotkała się z politykami”. Nadal jednak będzie to nazwa nieoficjalna.

Bardziej wstrzemięźliwe stanowisko w sprawie żeńskich form nazw i tytułów zajęła ostatnio Rada Języka Polskiego. Zachęcam do przeczytania go w całości tutaj.

M. Steciąg

Uroczyste kupowanie kominka

Zastanowiła mnie ostatnio nazwa sklepu na ul. Osadniczej w Zielonej Górze. Sprzedaje się tam kominki, a miejsce nazywa się CENTRUM KOMINA. Czy to nie jest przesada?

 

Centrum Komina, Gabinet Paznokcia, Salon Łazienek – te wszystkie nazwy funkcjonują w przestrzeni miasta. Mijamy je na bilboardach, plakatach ogłoszeniowych, natykamy się na nie w ulotkach reklamowych. Z czasem powszednieją. Cieszę się więc, że są jeszcze osoby, które zwracają uwagę na ich niestosowność stylistyczną. Polega ona na tym, że w jednej nazwie zestawia się wyrazy, które do siebie nie pasują, zarówno pod względem znaczeniowym (pochodzą z różnych pól semantycznych), jak i stylistycznym (pochodzą z różnych stylów języka).

Kominek czy paznokieć to rzeczy codzienne i wyrazy potoczne – w połączeniu z nacechowanym oficjalnością centrum czy gabinetem brzmią kuriozalnie. Już Arystoteles przestrzegał: Nie mów niedbale o poważnych sprawach, ani uroczyście o marnych; nie dołączaj ozdobnych przydawek do lichych wyrazów. Warto się stosować do tego zalecenia.

Na pocieszenie dodam, że Centra Komina i Gabinety Paznokcia to nie jest zielonogórska specyfika. Nazwy tego typu szerzą się w całej Polsce i są charakterystyczne dla języka reklamy, który z jednej strony odznacza się kreatywnością i ciągłym poszukiwaniem wyrazistych środków językowych, które przykułyby uwagę adresata do przekazu reklamowego, a z drugiej – tendencją do przesady, tworzenia zestawień niestosownych, które mogą wywoływać zdziwienie.

M. Steciąg

Kibicują Staleczce i robią to poprawnie

Kibice Stali Gorzów mówią często o swoim klubie Stalka albo Staleczka. Czy to jest poprawne?

 

Kibice, którzy z jakimś klubem sportowym są związani uczuciowo, czasem zdrabniają bądź spieszczają jego nazwę. Z taką sytuacją mamy tutaj do czynienia. Formy te zostały utworzone poprawnie: formant -ka specjalizuje się w tworzeniu zdrobnień rzeczowników rodzaju żeńskiego, np. lampa – (mała) lampka i dalej (malutka) lampeczka; głowa – (kochana) główka – (i jeszcze kochańsza) główeczka.

Problem polega na tym, że wyraz pospolity stal kojarzy nam się z czymś twardym, zimnym, mocnym, np. w wyrażeniach: twardy jak stal, wzrok zimny jak stal, stalowe nerwy, z czymś niezbyt miłym, co nie wywołuje takich ciepłych uczuć, jak np. dom, od którego łatwo utworzyć zdrobnienia: domek, domeczek i nikogo one nie dziwią. Ze stalą jest inaczej.

Jeśli jednak ktoś bardzo lubi klub żużlowy Stal Gorzów i wiernie kibicuje drużynie Stali, ma prawo mówić: moja Stalka, moja Staleczka, a nawet moja Stalunia (na wzór: lalka – lalunia).

M. Steciąg